Słów kilka o zakupie Astry ST w MM Cars Lubin
: 04 kwie 2018, 09:53
Chciałbym w paru słowach podsumować swój zakup samochodu w MM Cars Lubin. Pisałem już o swoim zakupie w innym poście, ale tutaj zbiorczo zebrałem do kupy całość. Może komuś się coś przyda z poniższego.
Moja ocena tego zakupu to 1/5 (jedna gwiazdka na pięć możliwych). Jedyny punkt, który jestem w stanie dać salonowi to za to, że transakcja w ogóle doszła do skutku. Po zrobieniu przelewu firma mogła zbankrutować i zniknąć z moimi pieniędzmi. Ale na szczęście firma się nie zawinęła i za zapłacone pieniądze otrzymałem swój samochód. Cena za samochód była taka, jak w innych salonach udało mi się wytargować, mój zakup jednak padł na Lubin, ponieważ akurat tam mieli wyprzedażową sztukę z przyciemnianymi szybami, na których mi zależało.
No i powyższym wyczerpałem listę pozytywnych elementów transakcji. Dalej już były tylko mniejsze lub większe rozczarowania. Pokrótce:
1. Z uwagi na to, że kupowałem auto w zimie, a było salonowe na letnich oponach, powiedziano mi, że przecież mnie nie wypuszczą zimą z salonu na letnich. No i zostałem poinformowany, że oczywiście mogę wyjechać autem na dowolnych zimówkach, a letnie wrócą w bagażniku. Powiedziano mi, że opony zimowe mogę kupić u nich, albo sam zamówić gdzieś przez Internet prosto do salonu, a oni NIEODPŁATNIE mi je zamontują, bo przecież jestem ich wspaniałym klientem, właśnie kupuję u nich auto, więc co to za problem. Wybrałem opony, które chciałem zamówić bezpośrednio do nich do salonu, finalnie jednak:
a) okazało się, że skoro sam zamawiam, to jednak nie będzie to darmowe przełożenie opon - musiałbym zapłacić w takiej sytuacji 200zł,
b) powiedziano mi, że jeśli nie chciałbym kupować samemu opon (i płacić 200zł za wspomniany montaż), to mogę zamówić DOWOLNE opony u nich w salonie. Nie chcąc zawracać im za bardzo dupy, przesłałem jedynie dwa konkretne modele, żeby mi wycenili, ile będą kosztować u nich. W przeciągu kilku maili nie udało mi się otrzymać ceny tych opon, ciągle chciano mi wcisnąć jakieś standardowe, które na co dzień montują. No bo przecież to za dużo roboty zerknąć do cennika (to po cholerę wcześniej informować klienta, że mu ściągną dowolne?). Już w tym momencie byłem lekko wyczerpany całą transakcją... W którymś mailu z rzędu dodałem P. Dyrektora do korespondencji, bo auto czekało, a ja nie mogłem za żadne skarby wydobyć ceny opon. Chyba P. Dyrektor kogoś pogonił i udało mi się uzyskać cenę. !!!ALE!!! Chyba ktoś wyceniający miał foszka i w akcie złości przesłał tylko cenę za jeden z dwóch modeli, o które prosiłem. Ot taka zemsta na kliencie, który ma tak cholernie duże wymagania. Pomijam cenę tych opon - doliczono sobie do nich taką marżę, że taniej byłoby mi zamówić samemu opony do nich i zapłacić te 200zł, o których pisałem wcześniej. Ale mówię dobra, niech będzie moja strata. I zamówiłem te opony od nich, w kompletnie nierynkowej cenie, ale z kolei z darmowym montażem ("darmowy" to szumnie powiedziane, bo montaż ten schowano w cenę opon).
c) chciałem otrzymać fakturę za te opony. Wystawiono mi fakturę na opony, ale przypisane do tego konkretnego modelu samochodu, wraz z numerem z książki pojazdu na fakturze. Po co? Nie mam zielonego pojęcia. Co za różnica, czy te opony będą jeździły w Astrze, Trabancie czy Wartburgu? Ja kupiłem opony, a nie opony przypisane do konkretnego samochodu. Poprosiłem o korektę tego dziwadła, ale kazano mi przyjechać ok 100km, bo tylko tak mogą zrobić korektę. Finalnie udało się załatwić temat faktury, no ale nawet tak banalna rzecz nie mogła obejść się bez problemów.
2. Po wszystkich opisanych wyżej przebojach i kilku siwych dodatkowych włosach, udało się szczęśliwie dotrzeć do dnia odbioru auta. Myślałem, że problemy za mną, że w tym momencie zostały już tylko przyjemności i odbiór pierwszego w życiu, pięknego, nowego auta. Nic bardziej mylnego, jak się okazało temat opon dopiero rozpoczął moje nerwy. Przy odbiorze dużo ze mną rozmawiano, w pewnym momencie odniosłem wrażenie, że nawet za dużo. Tematy były tak bzdurne, że w głowie się nie mieści, ale rozmowa z klientem podtrzymana... Człowiek opowiadał mi m.in., że w początkowych dniach/tygodniach (pomimo posiadania garażu) dobrze byłoby trzymać auto możliwie dużo na słoneczku, żeby !uwaga!: "lakier się utwardził". Nie wiem co to za bzdura, ale zabrzmiała jak jakakolwiek zapchajdziura, żebym nie miał czasu na zbyt dokładne oglądanie auta. Ja jednak odpaliłem latarkę w telefonie i zacząłem centymetr po centymetrze oglądać całą powłokę lakierniczą na samochodzie. Niestety - na drzwiach kierowcy znalazłem rysę. Ani duża, ani mała. Ale sam fakt - widoczna rysa na nowym aucie. To moje pierwsze nowe auto w życiu i puls automatycznie skoczył mi pewnie do poziomu 200 uderzeń. Powiedziano mi, żebym się nie denerwował, że tylko leciutkie draśnięcie bezbarwnej, zewnętrznej warstwy lakieru, że zaraz przyjdzie spec i zrobi z tym porządek. Że sekunda i po robocie… Gówno prawda - przyszedł jakiś człowiek z jakimś preparatem na szmatce, coś tarł, tarł i nic nie starł. Rysa jaka była, taka została.
Z uwagi na to, że było już po godzinach pracy salonu, a auto było już w sumie kupione, jedyne co mi przyszło do głowy to może jakieś polubowne rozwiązanie tematu w postaci jakiegoś ekwiwalentu za potencjalne przyszłe problemy z lakierem w tym miejscu. Przyszedł na ogląd również P. Dyrektor, któremu zaproponowałem, żeby załatwić polubownie temat i żebym w końcu opuścił salon ze stanem zadowalającym obie strony. Na co ujrzałem tylko jego lekki uśmiech i zęby pod nosem oraz usłyszałem coś na wzór "no co Pan...". Dyrektor zaproponował inne rozwiązanie - prześlą mi nazajutrz kontakt do szefowej serwisu lakierniczego we Wrocławiu, do której miałbym pojechać i z uwagi na małość rysy, bez problemu rękami jakiegoś tamtejszego speca od ręki załatwić temat.
Tutaj ważny chronologicznie punkt do dalszej części - dzień odbioru auta to 15.02.2018, a przesłanie "nazajutrz" numeru do szefowej lakierni trochę się odciągnęło. Nastąpiło to 5 dni później (20.02.2018), oczywiście po moim ponagleniu, bo jakże inaczej. Kto by tam pamiętał o kliencie, który już zapłacił za auto i odjechał…
Skontaktowałem się z szefową lakierni we Wrocławiu i umówiliśmy wizytę na dwa dni później, czyli 22.02.2018.
Będąc w lakierni przyszedł jakiś spec i powiedział, że tej rysy nie uda się ot tak zniwelować. Że mam do wyboru albo miejscową polerkę, która to wpłynie na grubość lakieru wkoło rysy, albo całkowite lakierowanie elementu (tzn. drzwi), które tym bardziej negatywnie wpłynie na grubość lakieru. A to przecież do cholery ciężkiej jest nowe auto, dlaczego ja, bez żadnej korzyści dla siebie, miałbym schrzanić sobie parametry lakieru na drzwiach? Ciekawe jak za kilka lat będę się tłumaczył potencjalnemu nabywcy auta: „bo wie Pan, była tam taka rysa od nowości i musiałem zalakierować…”. A klient widzi wtedy w głowie tylko jedno – jak nic był jakiś dzwon i drzwi musiały być lakierowane.
Z ciekawości spytałem też lakiernika, o co może chodzić z wspomnianym wcześniej trzymaniem nowego auta na słońcu, żeby nastąpiło „utwardzenie się lakieru”. Jego wyraz twarzy po tym pytaniu był bezcenny - tak zdziwionego człowieka jeszcze nie widziałem. Zdawał się nie słyszeć w życiu większego absurdu.
Nie będąc jednak awanturnikiem stwierdziłem, że pogodzę się z tą rysą, bez żadnych dodatkowych profitów dla mnie. Na tyle ciężko cokolwiek od MM Cars Lubin wydobyć, że nie chciałem tracić kolejnych nerwów. Poddałem się. Wymyśliłem rozwiązanie, które dla mnie jest absolutnym minimum, natomiast całkowicie na rękę dla MM Cars Lubin - poprosiłem ich o deklarację na piśmie, że odebrałem auto z rysą i jeśli kiedykolwiek będzie się cokolwiek w obrębie tej rysy dziać z lakierem - firma pokrywa koszty naprawy.
Kilka dat:
- 24.02.2018 - moja prośba o takowe pismo została wystosowana,
- 02.03.2018 - w nerwach, wysłałem do nich kolejnego maila, że już minął tydzień i że jeśli natychmiast nie załatwimy sprawy, to postaram się możliwie szeroko opowiedzieć o całej sytuacji. Jeszcze tego samego dnia otrzymałem telefon z salonu, żebym się nie denerwował i że zaraz po weekendzie otrzymam stosowne pismo. Oczywiście również gówno prawda i po weekendzie cisza,
- 07.03.2018 - SMS informujący mnie, że ktoś tam był cały dzień na spotkaniach i że pismo otrzymam "jutro",
- 12.03.2018 - SMS informujący, że jest szkolenie i że otrzymam pismo zaraz po szkoleniu.
Od tego dnia zupełna cisza w temacie. Nie pisałem już do nich ani nie dzwoniłem, bo ilość kłamstw mnie przerosła.
Podsumowując: dzisiaj mamy 04.04.2018, odbiór auta nastąpił 15.02.2018. A ja mam auto z rysą, brak ekwiwalentu, brak pisma o rysie na nowym aucie oraz kilka tygodni krótsze życie za wszystkie nerwy poniesione w związku z zakupem samochodu.
Ja oczywiście nie chcę nikomu ani polecać, ani odradzać salonu. Każdy ma swoje zdanie, może komuś się marzy opisana powyżej sytuacja, a ja niniejszym daję tylko namiar na salon, w którym będzie mógł spełnić swoje marzenia. Po to mamy oceny i fora w Internecie, żeby ludziom pomóc w doborze zadowalającego punktu usługowego czy też produktu.
Ja osobiście szczerze żałuję zakupu w MM Cars Lubin i każde kolejne "przepraszam" ze strony tej firmy jest dla mnie ich ośmieszaniem się. Ich „przepraszam” znaczy dla mnie dokładnie to samo co „mam Cię w d…”.
Z mojego punktu widzenia (a każdy może mieć chyba swój punkt widzenia...), opisana wyżej transakcja to książkowy przypadek braku profesjonalizmu, wymieszany z kompletnym brakiem poważania dla klienta. Zastanawiam się ciągle dlaczego mnie to spotkało. Czy z uwagi na fakt, że się z nimi na początku targowałem, czy na to, że jestem jeszcze stosunkowo młody (34L) i można gnoja olać, czy po prostu bije od nich tak charakterystycznym profesjonalizmem niezależnie od kwoty zakupu auta oraz wieku kupującego.
Jeśli sprzedając niepełnowartościowy towar za ok 70kPLN i mając klienta gotowego na ustępstwa, przez 1.5 miesiąca nie da się załatwić polubownie tak banalnego tematu, to z całego serca współczuję komuś, kto załatwia tam coś większego niż problem z kilkumilimetrową ryską... Ja w każdym razie nie kupię tam więcej nawet choinki zapachowej w obawie o potencjalne problemy przy zakupie. Może się okazać bez sznureczka, albo będzie się musiała utwardzać na słoneczku. Cholera, sam już nie wiem co mogłoby się dziać z taką choinką…
Nie oczekuję już nawet przeprosin za zaistniałą sytuację, ani zapewnień, że dołożą starań BLEBLEBLE. Tak śmieszne i nic nieznaczące dla mnie chwyciki może sobie szanowny salon zostawić dla bardziej naiwnych klientów.
Czekam jeszcze chwilę przed złożeniem skargi do Opel Polska. Znudziła mi się już ciuciubabka.
Moja ocena tego zakupu to 1/5 (jedna gwiazdka na pięć możliwych). Jedyny punkt, który jestem w stanie dać salonowi to za to, że transakcja w ogóle doszła do skutku. Po zrobieniu przelewu firma mogła zbankrutować i zniknąć z moimi pieniędzmi. Ale na szczęście firma się nie zawinęła i za zapłacone pieniądze otrzymałem swój samochód. Cena za samochód była taka, jak w innych salonach udało mi się wytargować, mój zakup jednak padł na Lubin, ponieważ akurat tam mieli wyprzedażową sztukę z przyciemnianymi szybami, na których mi zależało.
No i powyższym wyczerpałem listę pozytywnych elementów transakcji. Dalej już były tylko mniejsze lub większe rozczarowania. Pokrótce:
1. Z uwagi na to, że kupowałem auto w zimie, a było salonowe na letnich oponach, powiedziano mi, że przecież mnie nie wypuszczą zimą z salonu na letnich. No i zostałem poinformowany, że oczywiście mogę wyjechać autem na dowolnych zimówkach, a letnie wrócą w bagażniku. Powiedziano mi, że opony zimowe mogę kupić u nich, albo sam zamówić gdzieś przez Internet prosto do salonu, a oni NIEODPŁATNIE mi je zamontują, bo przecież jestem ich wspaniałym klientem, właśnie kupuję u nich auto, więc co to za problem. Wybrałem opony, które chciałem zamówić bezpośrednio do nich do salonu, finalnie jednak:
a) okazało się, że skoro sam zamawiam, to jednak nie będzie to darmowe przełożenie opon - musiałbym zapłacić w takiej sytuacji 200zł,
b) powiedziano mi, że jeśli nie chciałbym kupować samemu opon (i płacić 200zł za wspomniany montaż), to mogę zamówić DOWOLNE opony u nich w salonie. Nie chcąc zawracać im za bardzo dupy, przesłałem jedynie dwa konkretne modele, żeby mi wycenili, ile będą kosztować u nich. W przeciągu kilku maili nie udało mi się otrzymać ceny tych opon, ciągle chciano mi wcisnąć jakieś standardowe, które na co dzień montują. No bo przecież to za dużo roboty zerknąć do cennika (to po cholerę wcześniej informować klienta, że mu ściągną dowolne?). Już w tym momencie byłem lekko wyczerpany całą transakcją... W którymś mailu z rzędu dodałem P. Dyrektora do korespondencji, bo auto czekało, a ja nie mogłem za żadne skarby wydobyć ceny opon. Chyba P. Dyrektor kogoś pogonił i udało mi się uzyskać cenę. !!!ALE!!! Chyba ktoś wyceniający miał foszka i w akcie złości przesłał tylko cenę za jeden z dwóch modeli, o które prosiłem. Ot taka zemsta na kliencie, który ma tak cholernie duże wymagania. Pomijam cenę tych opon - doliczono sobie do nich taką marżę, że taniej byłoby mi zamówić samemu opony do nich i zapłacić te 200zł, o których pisałem wcześniej. Ale mówię dobra, niech będzie moja strata. I zamówiłem te opony od nich, w kompletnie nierynkowej cenie, ale z kolei z darmowym montażem ("darmowy" to szumnie powiedziane, bo montaż ten schowano w cenę opon).
c) chciałem otrzymać fakturę za te opony. Wystawiono mi fakturę na opony, ale przypisane do tego konkretnego modelu samochodu, wraz z numerem z książki pojazdu na fakturze. Po co? Nie mam zielonego pojęcia. Co za różnica, czy te opony będą jeździły w Astrze, Trabancie czy Wartburgu? Ja kupiłem opony, a nie opony przypisane do konkretnego samochodu. Poprosiłem o korektę tego dziwadła, ale kazano mi przyjechać ok 100km, bo tylko tak mogą zrobić korektę. Finalnie udało się załatwić temat faktury, no ale nawet tak banalna rzecz nie mogła obejść się bez problemów.
2. Po wszystkich opisanych wyżej przebojach i kilku siwych dodatkowych włosach, udało się szczęśliwie dotrzeć do dnia odbioru auta. Myślałem, że problemy za mną, że w tym momencie zostały już tylko przyjemności i odbiór pierwszego w życiu, pięknego, nowego auta. Nic bardziej mylnego, jak się okazało temat opon dopiero rozpoczął moje nerwy. Przy odbiorze dużo ze mną rozmawiano, w pewnym momencie odniosłem wrażenie, że nawet za dużo. Tematy były tak bzdurne, że w głowie się nie mieści, ale rozmowa z klientem podtrzymana... Człowiek opowiadał mi m.in., że w początkowych dniach/tygodniach (pomimo posiadania garażu) dobrze byłoby trzymać auto możliwie dużo na słoneczku, żeby !uwaga!: "lakier się utwardził". Nie wiem co to za bzdura, ale zabrzmiała jak jakakolwiek zapchajdziura, żebym nie miał czasu na zbyt dokładne oglądanie auta. Ja jednak odpaliłem latarkę w telefonie i zacząłem centymetr po centymetrze oglądać całą powłokę lakierniczą na samochodzie. Niestety - na drzwiach kierowcy znalazłem rysę. Ani duża, ani mała. Ale sam fakt - widoczna rysa na nowym aucie. To moje pierwsze nowe auto w życiu i puls automatycznie skoczył mi pewnie do poziomu 200 uderzeń. Powiedziano mi, żebym się nie denerwował, że tylko leciutkie draśnięcie bezbarwnej, zewnętrznej warstwy lakieru, że zaraz przyjdzie spec i zrobi z tym porządek. Że sekunda i po robocie… Gówno prawda - przyszedł jakiś człowiek z jakimś preparatem na szmatce, coś tarł, tarł i nic nie starł. Rysa jaka była, taka została.
Z uwagi na to, że było już po godzinach pracy salonu, a auto było już w sumie kupione, jedyne co mi przyszło do głowy to może jakieś polubowne rozwiązanie tematu w postaci jakiegoś ekwiwalentu za potencjalne przyszłe problemy z lakierem w tym miejscu. Przyszedł na ogląd również P. Dyrektor, któremu zaproponowałem, żeby załatwić polubownie temat i żebym w końcu opuścił salon ze stanem zadowalającym obie strony. Na co ujrzałem tylko jego lekki uśmiech i zęby pod nosem oraz usłyszałem coś na wzór "no co Pan...". Dyrektor zaproponował inne rozwiązanie - prześlą mi nazajutrz kontakt do szefowej serwisu lakierniczego we Wrocławiu, do której miałbym pojechać i z uwagi na małość rysy, bez problemu rękami jakiegoś tamtejszego speca od ręki załatwić temat.
Tutaj ważny chronologicznie punkt do dalszej części - dzień odbioru auta to 15.02.2018, a przesłanie "nazajutrz" numeru do szefowej lakierni trochę się odciągnęło. Nastąpiło to 5 dni później (20.02.2018), oczywiście po moim ponagleniu, bo jakże inaczej. Kto by tam pamiętał o kliencie, który już zapłacił za auto i odjechał…
Skontaktowałem się z szefową lakierni we Wrocławiu i umówiliśmy wizytę na dwa dni później, czyli 22.02.2018.
Będąc w lakierni przyszedł jakiś spec i powiedział, że tej rysy nie uda się ot tak zniwelować. Że mam do wyboru albo miejscową polerkę, która to wpłynie na grubość lakieru wkoło rysy, albo całkowite lakierowanie elementu (tzn. drzwi), które tym bardziej negatywnie wpłynie na grubość lakieru. A to przecież do cholery ciężkiej jest nowe auto, dlaczego ja, bez żadnej korzyści dla siebie, miałbym schrzanić sobie parametry lakieru na drzwiach? Ciekawe jak za kilka lat będę się tłumaczył potencjalnemu nabywcy auta: „bo wie Pan, była tam taka rysa od nowości i musiałem zalakierować…”. A klient widzi wtedy w głowie tylko jedno – jak nic był jakiś dzwon i drzwi musiały być lakierowane.
Z ciekawości spytałem też lakiernika, o co może chodzić z wspomnianym wcześniej trzymaniem nowego auta na słońcu, żeby nastąpiło „utwardzenie się lakieru”. Jego wyraz twarzy po tym pytaniu był bezcenny - tak zdziwionego człowieka jeszcze nie widziałem. Zdawał się nie słyszeć w życiu większego absurdu.
Nie będąc jednak awanturnikiem stwierdziłem, że pogodzę się z tą rysą, bez żadnych dodatkowych profitów dla mnie. Na tyle ciężko cokolwiek od MM Cars Lubin wydobyć, że nie chciałem tracić kolejnych nerwów. Poddałem się. Wymyśliłem rozwiązanie, które dla mnie jest absolutnym minimum, natomiast całkowicie na rękę dla MM Cars Lubin - poprosiłem ich o deklarację na piśmie, że odebrałem auto z rysą i jeśli kiedykolwiek będzie się cokolwiek w obrębie tej rysy dziać z lakierem - firma pokrywa koszty naprawy.
Kilka dat:
- 24.02.2018 - moja prośba o takowe pismo została wystosowana,
- 02.03.2018 - w nerwach, wysłałem do nich kolejnego maila, że już minął tydzień i że jeśli natychmiast nie załatwimy sprawy, to postaram się możliwie szeroko opowiedzieć o całej sytuacji. Jeszcze tego samego dnia otrzymałem telefon z salonu, żebym się nie denerwował i że zaraz po weekendzie otrzymam stosowne pismo. Oczywiście również gówno prawda i po weekendzie cisza,
- 07.03.2018 - SMS informujący mnie, że ktoś tam był cały dzień na spotkaniach i że pismo otrzymam "jutro",
- 12.03.2018 - SMS informujący, że jest szkolenie i że otrzymam pismo zaraz po szkoleniu.
Od tego dnia zupełna cisza w temacie. Nie pisałem już do nich ani nie dzwoniłem, bo ilość kłamstw mnie przerosła.
Podsumowując: dzisiaj mamy 04.04.2018, odbiór auta nastąpił 15.02.2018. A ja mam auto z rysą, brak ekwiwalentu, brak pisma o rysie na nowym aucie oraz kilka tygodni krótsze życie za wszystkie nerwy poniesione w związku z zakupem samochodu.
Ja oczywiście nie chcę nikomu ani polecać, ani odradzać salonu. Każdy ma swoje zdanie, może komuś się marzy opisana powyżej sytuacja, a ja niniejszym daję tylko namiar na salon, w którym będzie mógł spełnić swoje marzenia. Po to mamy oceny i fora w Internecie, żeby ludziom pomóc w doborze zadowalającego punktu usługowego czy też produktu.
Ja osobiście szczerze żałuję zakupu w MM Cars Lubin i każde kolejne "przepraszam" ze strony tej firmy jest dla mnie ich ośmieszaniem się. Ich „przepraszam” znaczy dla mnie dokładnie to samo co „mam Cię w d…”.
Z mojego punktu widzenia (a każdy może mieć chyba swój punkt widzenia...), opisana wyżej transakcja to książkowy przypadek braku profesjonalizmu, wymieszany z kompletnym brakiem poważania dla klienta. Zastanawiam się ciągle dlaczego mnie to spotkało. Czy z uwagi na fakt, że się z nimi na początku targowałem, czy na to, że jestem jeszcze stosunkowo młody (34L) i można gnoja olać, czy po prostu bije od nich tak charakterystycznym profesjonalizmem niezależnie od kwoty zakupu auta oraz wieku kupującego.
Jeśli sprzedając niepełnowartościowy towar za ok 70kPLN i mając klienta gotowego na ustępstwa, przez 1.5 miesiąca nie da się załatwić polubownie tak banalnego tematu, to z całego serca współczuję komuś, kto załatwia tam coś większego niż problem z kilkumilimetrową ryską... Ja w każdym razie nie kupię tam więcej nawet choinki zapachowej w obawie o potencjalne problemy przy zakupie. Może się okazać bez sznureczka, albo będzie się musiała utwardzać na słoneczku. Cholera, sam już nie wiem co mogłoby się dziać z taką choinką…
Nie oczekuję już nawet przeprosin za zaistniałą sytuację, ani zapewnień, że dołożą starań BLEBLEBLE. Tak śmieszne i nic nieznaczące dla mnie chwyciki może sobie szanowny salon zostawić dla bardziej naiwnych klientów.
Czekam jeszcze chwilę przed złożeniem skargi do Opel Polska. Znudziła mi się już ciuciubabka.