No jak? W dobie wszechobecnej proekologicznej nagonki każdy producent olejów chce się pochwalić ekologicznym produktem, którego niemal nie trzeba wymieniać lub wymienia się go niezwykle rzadko. W ten sposób zużyty olej trafia "do kanału" (utylizacji) rzadziej, ku uciesze ekologów jak i nieświadomej gawiedzi, która podnieca się tym, jakiż to ma dzięki wydłużeniu okresów międzyobsługowych bezobsługowy motor pod maską swojego ekologicznego samochodziku. Z jednej strony dobrze, bo w ten sposób być może chronimy naszą planetę bardziej. Z drugiej strony źle, bo bombardują nas przez to produktami pro-eko w postaci olejów wodnistych, mlekiem bez zawartości mleka, silniczkami samochodowymi, które dotychczas miały zastosowanie co najwyżej w kosiarkach czy innymi produktami, które rozkładają się w sposób naturalny najpóźniej krótko po okresie gwarancji. Jednak sami jesteśmy sobie winni, bo daliśmy się zastraszyć tym wrednym ekoterrorystom więc nie płaczmy teraz, że nasze wehikuły nie mają pod maską potworów o pojemnościach gardeł panów żulów spod sklepu monopolowego (lub pań z filmów xxx), a co najwyżej wypierdki o pojemności litrowego kartonika mleka. Na dodatek zalane długodystansową oliwą, której dla dobra planety wymieniać nie trzeba. Na swoją zgubę niestety. Takie czasy panie. Teraz to nawet jest mega trendy afiszować się, że jest się końcowym elementem rowerowego układu korbowego.
O żesz też job ich mać, świat schodzi na psy.